Aby przeżyć doświadczenie antropologiczne, nie trzeba jechać na Borneo ani na Bałuty – wystarczy znaleźć na stoliku u rodziny najnowsze wydanie tygodnika „Polityka” i trafić w nim na najnowszy felieton panów Janickiego i Władyki. Tekst ten jest niekoherentnym rantem przeciwko symetrystom, czyli, jak zrozumiałem, wszystkim ludziom, dla których działalność w sferze politycznej może mieć jakiekolwiek inne cele niż odsunięcie PiSu od władzy (co, jak się zdaje, jest dla autorów równoznaczne, z „odzyskaniem wolności”).
Lektura ta była niezwykle pouczającym doświadczeniem. Poczułem się, jakbym miał wgląd w monolog wewnętrzny powstańca styczniowego, który nie może zrozumieć, dlaczego okoliczni chłopi – zamiast bić się wraz z nim o wolną Polskę – zajmują się ściąganiem butów jego zmarłym towarzyszom. I dotarło do mnie, że być liberalnym publicystą w Polsce roku 2017 to nieustannie dziwić się światu i nie rozumieć ludzi. Jak to możliwe, że ludzie głosują na partię, które odbierają im wolność?” – dramatycznie pyta w social mediach zatroskana liberalna intelektualistka, dając wyraz dramatycznemu poczuciu dysonansu poznawczego.
No właśnie, moi mili. Jak to jest, że ludzie preferują poczucie bezpieczeństwa socjalnego oraz dumy z przynależności do wspólnoty nad zespół abstrakcyjnych formuł prawniczych? Wydaje się, że nieogarnianie tego fenomenu jest warunkiem koniecznym, by obecnie w Polsce być liberalnym publicystą. Ale to niezrozumienie świadczy chyba raczej o deficytach empatii po stronie nierozumiejącego niż o jego moralnej wyższości. Świadczy o tym, że liberalny publicysta po prostu nie wie, jak to jest być biednym, upokorzonym, bezradnym człowiekiem, dla którego machina „demokratycznego państwa prawa realizującego zasady sprawiedliwości społecznej” jest bezdusznym molochem, w starciu z którym nie ma się szans na zachowanie godności. Ten deficyt empatii jest może i ciekawy psychologicznie („syty głodnego nie zrozumie”), ale politycznie nic z niego raczej nie wyniknie. Chyba że polskie elity liberalne zdobędą się na taki proces samorefleksji, na jaki zdobyła się polska szlachta po klęsce powstania styczniowego.